Cel: Polskie Wybrzeże od Świnoujścia do Piasków.
Trudność: Średnia.
Czas: 20 dni w tym 14 dni jazdy.
Dystans: 724 km.
Pomysł żeby zrobić jakiś fajny wyczyn z dzieciakami w Polsce zrodził się już po wyjeździe do Krajów Bałtyckich, ale jego forma krystalizowała się w nas dłuższy czas. Zauważyliśmy, że to tak naprawdę nam potrzebne są wyjazdy za granice a nasze dzieci bawią się dobrze tam gdzie jesteśmy my i nie koniecznie jadąc 4h dziennie autem. Zaczęliśmy szukać co można zrobić ciekawego w Polsce. Na początku lipca postanowiliśmy, że po powrocie Pawła z Afryki przejedziemy rowerami z dziećmi (3 latkiem i 1,5 roczniakiem) polskie Wybrzeże wzdłuż Bałtyku. Wyruszyliśmy 18 sierpnia 2017 roku.
Przygotowania
Na pewno interesuje Was co wzięliśmy i jak się spakowaliśmy. W tym miejscu warto wspomnieć że mój mąż Paweł przejechał w 2011 roku Afrykę rowerem, więc jakieś doświadczenie w jeździe ze swoim dobytkiem na jednośladzie 1/4 naszej rodziny miała. Staraliśmy się zabrać ze sobą jak najmniej ubrań i wybrać tylko te lekkie, więc rządziły polary, koszulki oddychające, puch i kurtki przeciwdeszczowe (w naszym przypadku gore-tex). Dzieci staraliśmy się wyposażyć podobnie, szperając na aukcjach i kupując używane kurtki puchowe lub polarowe ubranka, które po wyjeździe w większości były w opłakanym stanie. Dziś wzięłabym więcej rzeczy lekkich, więcej szybkoschnących bo niestety pogoda w Polsce nie zawsze nas rozpieszcza tak jak to było w 2018 roku. Myślę też, że warto zainwestować w zewnętrzne spodnie przeciwdeszczowe dla maluchów. Spakowaliśmy każdy po 4 sakwy na swój rower, 3 karimaty,
mój stary 3 osobowy ważacy 7 kg namiot, 4 śpiwory, przyczepkę do rowerów Chariota 2 osobową, pieluchy, wiaderka i foremki do piasku trochę zabawek, rowerek biegowy oraz nocnik. Mieliśmy też palnik i mała turystyczną butle gazową, która starczyła nam do Trójmiasta,a tam zaopatrzyliśmy się drugą.
Jedzenie kupowaliśmy na bieżąco, gdyż z dostępem do sklepów nie było żadnego problemu. Myślę, że mój rower (wiozłam namiot) ważył spokojnie jakieś 35 kg i był lżejszy od roweru Pawła. Trasa naszej wyprawy rozpoczęła się w Poznaniu gdzie wsiedliśmy z naszym dobytkiem do pociągu, który zawiózł nas do Świnoujścia.
Trasa
Świnoujście- Międzyzdroje 17 km.
W Świnoujściu byliśmy o 17, wiec pierwszy dzień potraktowaliśmy spokojnie i na rozruch przejechaliśmy 17 km ładną trasą przez las w towarzystwie komitetu powitalnego w postaci chmary komarów. W Międzyzdrojach rozbiliśmy się na polu namiotowym blisko plaży i po kolacji pełni emocji położyliśmy się spać. Z snu wyrwała nas i całą okolice nasza córka domagająca się o 3 w nocy mlekaaa! Nie raz na trasie spotkały nas jeszcze takie nocne przyjemności.
Międzyzdroje- Pobierowo 47 km.
Ta trasa właściwe dała nam mały wstęp do tego jak będzie wyglądał nasz cały wyjazd. Mianowice 40 km to był nie lada wyczyn z dzieciakami, które chciały co godzinę zatrzymać się na jakimś placu zabaw. Częste przerwy i nadrabianie trasy jak maluchy spały to był obraz naszej wycieczki. Na tym fragmencie drogi często też widzieliśmy morze co niestety jak się później okaże nie było takie oczywiste.
Pobierowo- Kołobrzeg 55 km.
Dziś myślę, że to był jeden z wygodniejszych i ładny widokowo fragment naszej trasy. Wynik też jeden z lepszych, ale pędziliśmy by spotkać się choć na chwile z naszymi przyjaciółmi z Bieszczad (Sylwia, Paweł Pozdrawiamy!). Dzień zakończyliśmy na super zorganizowanym polu namiotowym, na którym spędziliśmy dwa dni ze względu na lejący strugami deszcz.
Kołobrzeg-Mielno 35 km.
Ścieżkę rowerową z Kołobrzegu zapamiętam na długo, gdyż powala wykonaniem i widokami.
Myślę, że te okolice są warte polecenia każdemu roweromaniakowi. Trasa do Mielna minęła nam lekko i przyjemnie.
Mielno- Darłówko 48 km
Mielno- Darłówko to droga podczas, której od morza byliśmy oddaleni. Najpierw jechaliśmy wzdłuż jeziora przez Unieście do Łaz a potem sporo nadrobiliśmy zjeżdżając w głąb lądu jedyną możliwą drogą do Dąbek i potem Darłówka. To nie był mój ulubiony fragment.
Dawrłówko- Ustka 48 km
Wiało bardzo, do Wicia jechaliśmy wałem z widokiem na morze jednym z lepszych na naszej trasie, ale później trzeba było drogami asfaltowymi z dala od Bałtyku dostać się do Ustki. Wzniesień też trochę na nas czekało, ale za to nocleg u znajomych w Ustce i odwiedziny Wojtka (pozdrawiamy!) wynagrodziły trudy trasy.
Ustka- Kluki 47km.
Przepiękna widokowo droga w większości prowadząca prze Słowiński Park Narodowy. Mnóstwo punktów na odpoczynek, mostków ze stołami, jezior oraz cudowne lasy. Było pięknie. Nocleg spędziliśmy w uroczej wsi Kluki, w której domy zbudowane są z muru pruskiego i nazywa się to miejsce wsią w kratę. Mieści się tu też skansen, który polecam.
Az wież widokowych w okolicy można zobaczyć łebskie wydmy.
Kluki- Łeba 35 km
Co to była za trasa! 4 km prowadzenia rowerów przez bagna, maleńkie drogi przez wioski, komary, moczary i deszcz.
Oj tych miejsc jeszcze długo nie zapomnę, ale w Łebie czekał na nas pokoik z kuchnią i pralka na kampingu.
Łeba
Łeba to chyba moje ulubione miejsce nad polskim morzem, bezkres wydm zawsze sprawia, że czuję się tu jak w jakimś innym miejscu na świecie
dlatego tutaj zdecydowaliśmy się odpocząć, oprać i zwiedzić okolice.
Łeba-Dębki 60 km
Wypoczynek pomógł nam pobić pierwszy rekord na trasie, która swą urodą nas zachwyciła. Podróż przez piękne wrzosowiska,
latarnia Stilo
i naturalne ujście rzeki Piaśnicy powalają.
Dębki- Jastarnia 53 km.
Zdecydowanie z Kołobrzegu im dalej na wschód, tym drogi rowerowe były coraz gorsze, albo nie było ich wcale i musieliśmy jechać drogą bez pobocza. Z Dębek do Władysławowa było chyba najgorzej. Kocie łby, rozpadające się chodniki, dziurawe drogi w Karwi i pełno turystów we Władysławowie rozpoczęło najtrudniejszy fragment naszej drogi, który trwał aż do wjazdu na Mierzeje Wiślaną.
Jastarnia-Puck 67 km
Hel przywitał nas piękną pogodą, wygodną ścieżką rowerową i spotkaniami z przyjaciółmi (Aldona, Kuba, Ewa Włodek Pozdrawiamy!). Na samym końcu półwyspu spotkaliśmy też ludzi, którzy powiedzieli nam, że widzieli nas w Karwi i kibicują nam całym sercem.
Bardzo miło było słyszeć takie wsparcie, z którym spotykaliśmy się kilka razy na trasie.
Nocleg w Jastarni niestety nie nastroił nas dobrze do tego wiedzieliśmy, że przed nami droga najbardziej zurbanizowana, ale nawet w snach nie mogliśmy wymyślić sobie tego co czekało nas Trójmieście. Do Pucka wjechaliśmy sekundy przed burzą, którą zapowiadali wraz z ochłodzeniem już dwa dni wcześniej, wiec udało nam się wynająć przyczepę kempingową, która uratowała nas przed katastrofą (w Kołobrzegu okazało się że nasz namiot konkretnie przecieka) lało całą noc.
Puck- Sopot 62 km.
Z Pucka do Gdyni było nawet ciekawie,
ale w Gdyni zaczął się nasz mały armagedon. Gąszcz ulic, wiaduktów, mostów, ruch miejski spowodował, że za wszelką cenę chcieliśmy przejechać Trójmiasto w jeden dzień. Chłód, deszcz i plan maximum powodował tez dodatkowe tarcia i średnią atmosferę, szukając odpowiedniej drogi wracaliśmy się, nadrabialiśmy trasę i ostatecznie na noc utknęliśmy w Sopocie w deszczu. Znalezienie noclegu za mniej niż 500 zł za dobę graniczyło z cudem, po kilku godzinach poszukiwań udało się nam wynająć pokój za 150 zł za noc, wysuszyć się i podreperować nastrój.
Sopot- Gdańsk 28 km
Tą trasą pewnie jesteście zaskoczeni? Mianowicie jak nie urok to….W Gdańsku okropnie się pochorowaliśmy, cała nasza czwórka, paradoksalnie najlepiej zniosły to dzieci, najgorzej ja. Trzeba było zmienić plany wynająć ciepły hotel a w nim pokój z łazienką i odchorować. Po dwóch nocach ruszyliśmy dalej.
Gdańsk-Krynica Morska 66 km
Mamy juz 4 września i niestety temperatury drastycznie spadły. Nowe siły pomogły pokonać całkiem długi odcinek. Piękna spokojna trasa po sezonie powoduje, że Mierzeja staję się dla nas miejscem, do którego zdecydowanie chcemy wrócić. A Krynica Morska mnie zachwyca po stokroć. Do końca wyjazdu z powodu ciągłego deszczu i temperatur oscylujących wokół 10 stopni postanawiamy spać w hotelach.
Krnica Morska- Piaski 17 km.
W Piaskach zakończyliśmy naszą piękną przygodę z polskim Wybrzeżem. Szczęśliwi robimy sobie zdjęcie przy granicy Państwa ( właściwie robi nam jestrażnik graniczny). Oglądamy wzburzone morze
i wracamy nową ścieżką rowerową do Krynicy. Po drodze pierwszy i ostatni raz na trasie naprawiamy poważniejsza usterkę jaką są dwie złamane szprychy w kole w przyczepce(pamiętajcie zawsze weźcie ze sobą zapasowe!). Nocleg znajdujemy w malej wsi blisko Kątów Rybackich.
Droga powrotna
Z Krynicy udajemy się z powrotem do Gdańska zwiedzając po drodze Obóz Koncentracyjny w Sztutowie oraz Muzeum Rybołówstwa w Kątach Rybackich, oba miejsca godne polecenia. Śpimy w Mikoszewie blisko Mewiej Łachy, na którą na pewno jeszcze wrócimy. 8 września wsiadamy do pociągu z Gdańska do Poznania.
Podsumowanie
Dziś wiem, że im dłużej jesteśmy rodzicami tym bardziej nasze podejście do podróżowania się zmienia, a po wybrzeżu też nabrało ono nowego kształtu. To nie ostatni nasz wyczyn razem i nie ostatnia przygoda…ale dzięki temu wyjazdowi mamy zupełnie inne spojrzenie na rodzinne wypady. Będąc aktywnym człowiekiem , kiedy rodzi nam się dziecko marzymy o tym, aby tę aktywność utrzymać na podobnym poziomie, chcemy udowodnić światu, że prawie wszystko co robiliśmy wcześniej możemy robić również z dziećmi, staramy się planować przygody coraz to dziwniejsze i bardziej wymagające…a tym czasem nasze pociechy nie pragną więcej jak placu zabaw, jednego miejsca wypoczynku, wody i piasku. Spotkałam się kiedyś na jednym z blogów podróżniczych w opisie wyjazdu z tekstem – zrobiliśmy to i to”nasze dziecko nawet za nami nadążało”, i gdy to przeczytałam oświeciło mnie, że to ja powinnam nadążyć za dzieckiem a nie ono za mną, to ja powinnam patrzeć na jego potrzeby a nie ono na moje. Wyjazd nad Bałtyk choć udany uważam za nietrafiony dla dzieci, nudziły się w przyczepce i zupełnie nie tego potrzebowały, owszem udało się nam udowodnić, że się da z dziećmi, ale czy o to chodzi? Żebyście mnie źle nie zrozumieli, oni bawili się całkiem nieźle, ale ten wpis piszę to po dwóch latach innych doświadczeń i bogatsza o nie, teraz mogę pozwolić sobie na taką właśnie refleksję. Wyciągnęliśmy wnioski i postanowiliśmy zgrać to tak żebyśmy i my i dzieciaki byli zadowoleni. W ten sposób nasza rodzina powiększyła się o łódkę kanadyjkę, i to był strzał w 10, ale o tym już inny wpis!